Zajrzyjmy do Wikipedii... Powołanie – potocznie: posiadanie określonego daru do wykonywania danej czynności przez większą część życia. Czynność tę wykonuje się bardziej z pobudek altruistycznych niż finansowych, choć te drugie mogą mieć również znaczenie. Można również mieć powołanie do pracy, którą się wykonuje...O proszę tak jest z moim macierzyństwem:) No bo jak wyjaśnić fakt, że 23 letnia feministka , hipiska, kochająca studenckie życie w Krakowie, inteligentna, z perspektywami...decyduje się na macierzyństwo? Nigdy nie myślałam, nie planowałam...temat rodziny, dzieci był odległy... jak z innej galaktyki. Było tu i teraz. Były wzloty, upadki, imprezy...I nie, to nie była wpadka, to była świadoma decyzja podjęta z moim partnerem... świadoma na tyle na ile można się zdecydować na bycie rodzicem, bo przecież tego się nie da zaplanować, po porodzie trzeba się odnaleźć w nowej rzeczywistości, przewartościować postrzeganie otaczającego świata. Bo czy można być całkowicie gotowym na zostanie rodzicem? Czy jest idealny czas by nim zostać? Nie była to moda, czy presja otoczenia, bo moje koleżanki właśnie oczekują terminów porodu podczas , gdy ja borykam się z buntem 3 latki i ząbkowaniem małego terrorysty. Nie poszłam utartą ścieżką, zawiodłam oczekiwania rodziców, którzy twierdzą, że jestem ich pedagogiczną porażką...ha bardzo śmieszne ja jestem porażką, bo oni co innego mi zaplanowali...Bo jak to? Powinnam zrobić magistra, wyjść za mąż( oczywiście w kościele) po obronie, podjąć pracę za 1500zł brutto, zaciągnąć kredyt na x lat na mieszkanie i dopiero zajść w ciążę to jest wersja nr 1, ewentualnie powinnam być hipsterką, singielką która stawia na karierę i po 30ce adoptuje sierotkę z Afryki to jest wersja nr 2 i pewnie każda z mam może takich scenariuszy napisać krocie , bo jakoś tak jest w naszym kraju, że zawsze jest jakieś ale. Zawsze jest się za młodą, za starą, za ambitną, nie ambitną, gotową, nie gotową...a co ja poradzę, że pewnego dnia po prostu poczułam, że chcę, że jestem gotowa by zostać matką? Ze wszystkimi konsekwencjami tej decyzji... Podjęłam ją ŚWIADOMIE. Bywa ciężko, czasem jestem taka zmęczona, że nie wiem jak się nazywam, czasem mam ochotę zniknąć, moje dzieci mnie czasem klasycznie irytują, czasem nie mam co do garnka włożyć, czasem mm dosyć tej odpowiedzialności, mam syf w domu, popełniam miliard błędów wychowawczych chociaż poradnikami dla rodziców mogłabym spokojnie palić w piecu przez tydzień...ale KOCHAM moje dzieci. jestem SZCZĘŚLIWA. NIE ŻAŁUJĘ! Moje ulubione słowo to AMBIWALENTNY, mój ulubiony kolor to SZARY. I takie jest MOJE MACIERZYŃSTWO. Ani czarne, ani białe...tylko szare. Wywołuje we mnie tak skrajne, AMBIWALENTNE uczucia jak tylko jest możliwe...
wtorek, 1 stycznia 2013
Subscribe to:
Komentarze do posta (Atom)
0 Comments:
Prześlij komentarz